Odpowiedź na tekst W. Maziarskiego
Gazeta Wyborcza w swoim wydaniu z 3 sierpnia opublikowała felieton Wojciecha Maziarskiego („Sekta tropicieli jednego zła”), którego celem był atak na Alternatywę Socjalistyczną i obrona platformerskiego status quo w „ruchu demokratycznym”.
Kacper Pluta
Tekst Maziarskiego jest ponadto okraszony żenującymi żartami z kategorii wagowej przemądrzałego wujka na imieninach. Tradycyjnie oskarża nas również o bycie we wspólnym chórze z PiS i minimalizuje społeczne efekty terapii szokowej Balcerowicza zasłaniając się statystykami o wzroście PKB czy liczby absolwentów. Doprawdy musimy być wszyscy głupcami poddanymi zbiorowej halucynacji nie dostrzegając błogosławieństw restauracji kapitalizmu (chociaż jej sukcesy są nam wbijane do głów od 25 lat).
Swój atak Maziarski rozpoczyna od przywołania uchwały Kominternu o „socjalfaszyzmie” i oskarża współczesną „młodą lewicę” o postawę intelektualną stalinistów z końca lat 20-tych. Jest to oczywiście kłamstwo, a porównanie nas do zestalinizowanego Kominternu ma na celu zaszokowanie czytelnika. Naszym obowiązkiem jest poszerzenie płytkiej wiedzy historycznej Maziarskiego i rozszyfrowanie czytelnikom tej zbitki. „Trzeci okres” lub „teoria socjalfaszyzmu” była zygzakiem politycznym stalinowskiej biurokracji, polegającym na odrzuceniu wszelkiej współpracy komunistów z partiami i organizacjami socjaldemokratycznymi. Stało to w zupełnej sprzeczności z postawą Lenina i Trockiego, którzy na kongresach Kominternu we wczesnych latach 20-tych walczyli z takimi ultralewicowymi pomysłami i zabiegali o „front jednolity” partii robotniczych. „Socjalfaszyzm” miał tragiczne skutki dla niemieckich komunistów – sekciarska odmowa współpracy z socjaldemokratycznymi robotnikami doprowadziła do masowego odpływu członków z partii komunistycznej, a w konsekwencji do zwycięstwa nazizmu.
Alternatywa Socjalistyczna nie podziela sekciarskiej teorii i praktyki „socjalfaszyzmu” – wprost przeciwnie. Współpracujemy z innymi na lewicy w wielu konkretnych walkach o prawa pracownicze, prawa kobiet czy w ruchu antyfaszystowskim. Byliśmy z Partią Razem gdy ta rzuciła hasło „Czarnego Protestu”, maszerowaliśmy z RSS Piotra Ikonowicza w obronie praw lokatorów, siedzieliśmy w jednych aresztach z anarchistami po wspólnych blokadach eksmisji. Jeszcze bardziej istotna była dla nas zawsze walka o zachowanie jedności klasy robotniczej w jej twierdzach – zakładach pracy i związkach zawodowych. Tam gdzie to możliwe nasi działacze są pośród pracowników zrzeszonych w lewicowym OPZZ, Sierpniu 80 czy IP ale także chrześcijańskiej NSZZ Solidarność czy Solidarność 80. Oczywiście jeśli biurokracja związkowa zaczyna odgrywać rolę łamistrajka (czy to na poziomie zakładu, czy jako ogólnokrajowa centrala), naszym obowiązkiem jest atakowanie tych, którzy sabotują walkę. Nigdy jednak nie wchodzimy do ruchu związkowego z uprzedzeniami wobec jego szeregowych członków.
Teza Maziarskiego określająca nas jako „sektę”, która odmawia współpracy z każdym kto „nie podziela jej doktryny” jest ewidentnie fałszywa. Zestawienie nas ze stalinistami ma na celu zamaskowanie innej stalinowskiej strategii, którą forsuje sam Maziarski – frontu ludowego.
Historycznie po klęsce „trzeciego okresu” staliniści dokonali kolejnej wolty – z zakazu współpracy z kimkolwiek wskoczyli do nakazu współpracy z każdym (z partiami kapitalistycznymi) w ramach „frontu ludowego”. Oznaczało to w praktyce sojusz lewicy z „postępową burżuazją”, który rozbrajał klasę robotniczą, demobilizował ruch i zatrzymywał (lub zwijał) rewolucyjne osiągnięcia ruchu robotniczego. Front ludowy miał na celu powstrzymanie faszyzmu czy autorytaryzmu poprzez podporządkowanie interesów rewolucji interesom „jedności” z postępowymi kapitalistami (którzy rzecz jasna, poza faktem, że nie byli faszystami, nie byli wcale postępowi). Skuteczność frontów ludowych mówi sama za siebie – w 1936 zawiązano go we Francji, cztery lata później Hitler paradował w Paryżu; w 1936 front ludowy objął rządy w Hiszpanii, dwa lata później Franco utopił we krwi te zdobycze rewolucji, których nie zdołała rozmontować „postępowa burżuazja” itd. itd.
Oczywiście rok 2017 to nie rok 1936 i istnieje szereg różnic. Nie mamy obecnie w Polsce sytuacji rewolucyjnej ani silnego ruchu robotniczego. Jest jednak wspólny element z tamtymi burzliwymi latami. Maziarscy tego świata nadal mówią lewicy, żeby zamknęła gęby i podporządkowała swoje postulaty „postępowej” PO, składając swoją niezależność na ołtarzu walki z „PiS-owskim autorytaryzmem”.
Tak jak dekolonizacja zniknęła z agendy frontu ludowego w 1936, żeby nie antagonizować „postępowej burżuazji” (która nie była już tak postępowa masakrując i wyzyskując narody kolonialne), tak dzisiaj walka o prawa kobiet czy LGBT musi pójść w kąt, żeby nie psuć dnia Grzegorzowi Schetynie. Fronty ludowe zdemobilizowały klasę robotniczą, odebrały jej narzędzia i chęć do walki. Dzisiejszy front ludowy pod nazwą „zjednoczona opozycja” również skończy się wielką demoralizacją – z tą różnicą, że w pierwszej kolejności w ogóle nie zmobilizuje pogardzanych „roboli” z blokowisk, „nieudaczników” z Polski B czy beneficjentów 500+.
Nasze wystąpienie z 30 lipca w Krakowie, stało się pożywką dla różnego rodzaju ataków ze strony liberałów. Przesadą byłoby stwierdzenie (ukute przez niektórych komentatorów), że rozbiliśmy opozycję, ale na pewno otworzyliśmy bramy dyskusji. Koniec grzeczności – stawka jest zbyt wysoka, żeby zostawiać walkę w rękach liberałów. Walka o prawa demokratyczne nie może się ograniczać do bańki w której żyją obrońcy Petru i Balcerowicza. Lewica musi mobilizować zarówno na bazie młodych ludzi pobudzonych do politycznej egzystencji przez „Strajk kobiet” czy protesty pod sądami; jak i zmobilizować, upolitycznić i zorganizować wahające się segmenty klasy robotniczej i spauperyzowaną ludność. Tego na pewno nie da się uczynić pod sztandarami zadowolonych z samych siebie i status quo Maziarskich i spółki.