Kilka dni temu Marta Lempart wraz z grupą działaczek pro-choice oraz posłanek Lewicy ogłosiły powstanie komitetu ustawodawczego „Legalna aborcja bez kompromisów”. Chociaż szczegóły ustawy nie są jeszcze znany, możemy spodziewać się czegoś na wzór ustawy „Ratujmy kobiety” z 2018 [który zakładał znaczące rozszerzenie praw reprodukcyjnych i został bezceremonialnie wyrzucony do śmietnika przez PiS i opozycję w Sejmie].
Następuje to po okresie, w którym mimo historycznych mobilizacji na ulicach, nie było widać ze strony kierownictwa OSK jasnego planu co dalej. Mimo pogróżek i ultimatum stawianego rządowi przez Lempart, mimo zapowiedzi na łamach prasy o tym, że „stanie cała Polska” nie miały miejsce żadne poważne przygotowania do strajku generalnego czy innej formy eskalacji działań.
W ostatnim czasie widzieliśmy natomiast mnóstwo lokalnych akcji organizowanych spontanicznie i niezależnie od warszawskiej „centrali” OSK – ruch ma wciąż wiele energii i gniewu, jednak jak w przypadku każdego ruchu społecznego brak perspektywy zwycięstwa i zmęczenie bezskutecznym powtarzaniem tych samych form walki, może zdemobilizować masy.
Dlaczego teraz? Czy nie są świadomi, że zbieranie podpisów oderwie część aktywistek od pracy organizacyjnej przy protestach? Zwłaszcza że mamy przeciwko sobie porę roku i pandemię! Jedynym atutem ruchu jest korzystny stosunek sił wymuszony na rządzie masową mobilizacją – jeśli ta zniknie, w jakim celu tracić energię na inicjatywę ustawodawczą, która trafi do kosza? Jaki jest sens zdejmowania działaczek z ulic i kierowania w wielotygodniowy proces zbierania podpisów, jeśli w Sejmie SĄ obecne posłanki i posłowie, którzy mogliby skierować projekt poselski bez całego tytanicznego wysiłku organizacyjnego (w przeciwieństwie do 2018 kiedy w Sejmie nie było żadnej lewicy)?
Naszym zdaniem jest to odzwierciedlenie tego, że OSK nie wie co dalej robić z mobilizacją i jaką ofensywę zaproponować ruchowi, żeby wygrać. Historia pokazywała wielokrotnie, gdy ruchy społeczne zaczynały przerastać burżuazyjne kierownictwo (czy biurokratyczne w przypadku ruchu robotniczego), ucieczka w burżuazyjny parlamentaryzm była klasycznym manewrem liberałów.
Nie oznacza to, że nie popieramy takiej ustawy (o ile faktycznie będzie zawierała prawa reprodukcyjne „bez kompromisów”) – na jakimś etapie zwycięstwo ruchu oznaczałoby przyjęcie jakichś legalnych form w postaci ustawy czy innej. Ale czym innym jest niesienie takiej ustawy na sztandarach narastającego, zwycięskiego ruchu, a czym innym ZASTĘPOWANIE ruchu parlamentaryzmem. Kiedy ostatni (i jedyny) raz aborcja była zalegalizowana w Polsce, sama ustawa była drugorzędna [tekst ustawy zajmował zaledwie pół strony, fragment dotyczy samej aborcji 10 linijek]. Jej kontekst – masowe powstanie robotnicze z 1956, demokratyzacja życia publicznego i rozkwit działalności klasy robotniczej i młodzieży (poprzez rady robotnicze, komitety, spółdzielnie itp.) – pozwolił na to historyczne zwycięstwo polskich kobiet. Priorytetem jest potężny ruch, nie kwestie ustawodawcze – na dzień dzisiejszy nie wiemy nawet, czy po wyroku TK jest możliwe zalegalizowanie aborcji bez zmiany konstytucji – zostawmy to pytanie prawnikom.