Piotr Tronina
To, że wybory w demokracji burżuazyjnej bywają farsą nie jest zaskakujące, trzeba jednak przyznać, że polskie „elity polityczne” wzbiły się na nowy poziom politycznej degrengolady. Wraz z początkiem epidemii koronawirusa jasne się stało, że aby nadchodzące wybory prezydenckie mogły spełniać choć formalnie demokratyczne standardy i być sprawnie przeprowadzone, konieczne jest ich przełożenie. Jednak strach że w późniejszym terminie, wraz z postępującym kryzysem ekonomicznym, narastającą falą bezrobocia i biedy, Andrzej Duda może mieć problemy ze zwycięstwem, sprawił że obóz rządzący, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, postanowił przeć do jak najszybszych wyborów za wszelką cenę. Rozpoczynając tym samym przyspieszony rozkład resztek „demokratycznego państwa prawa”. I choć w kraju szaleje już kryzys ekonomiczny, ten groteskowy spór o przeprowadzenie wyborów, odciągał i ciągle odciąga uwagę głównonurtowych mediów, od spraw ważnych dla większości społeczeństwa, które całą sytuacją jest już coraz bardziej zmęczone. Co za tym idzie jest to niewątpliwie korzystne dla rządu, wprowadzającego kolejne, coraz bardziej antypracownicze „tarcze antykryzysowe”. Sytuacja wokół organizacji wyborów stała się następna odsłoną wojny PiS-u z „demokratyczną” opozycją i jako taka przesłania fakt, że żadna w niej uczestniczących stron nie ma politycznej i ekonomicznej odpowiedzi na kryzys, tym bardziej takiej, która nie uderzałaby w ludzi pracy, a wręcz przeciwnie wychodziłaby naprzeciw ich potrzeba i oczekiwaniom. Zarówno klasa robotnicza jak i ludzie o socjalistycznych i lewicowych poglądach nie mają żadnego powodu by uczestniczyć w tej farsie. Mają za to co najmniej trzy powody żeby z czystym sumieniem je zbojkotować.
1. Chaos i kompromitacja władzy – czyli wyborcza fuszerka
Po pierwsze poziom przygotowania, a raczej nieprzygotowania wyborów, przebija wszystko co widzieliśmy przez ostatnie 30 lat. Początkowo mimo wprowadzenia stanu epidemii PiS planował przeprowadzenie normalnych wyborów. Rządząca partia na czele z Jarosławem Kaczyńskim ignorowała zagrożenie jakie niosłoby ze sobą spędzenie całego narodu do urn wyborczych, choć jednocześnie rząd wprowadzał coraz bardziej drakońskie obostrzenia, takie jak zakaz wstępu do lasu i parków. Innymi słowy pojedyncze wejście do parku dla „Prezesa Polski” było bardziej niebezpieczne niż miliony ludzi w lokalach wyborczych. Kiedy jednak jasne stało się, że przeprowadzenie wyborów w zwyczajnym trybie będzie niemożliwe, choćby ze względu na problemy ze znalezieniem ludzi do komisji wyborczych, a także możliwym „buncie samorządowców”, powstał pomysł wyborów korespondencyjnych.
Także i one jednak mogłyby być niebezpieczne, technicznie bardzo trudne, a w terminie, w którym początkowo miały się odbyć, wręcz nierealne do przeprowadzenia. Poczta Polska, która została przez rządzących wyznaczona do przeprowadzenia tych wyborów nie była i ciągle nie jest do tego w żaden sposób przygotowana. Lata cięć i oszczędności sprawiły że stan kadrowy poczty jest fatalny, brakuje ludzi nawet normalnie, a więc tym bardziej podczas epidemii. Dodatkowo listonosze w obawie o zdrowie biorą masowo zwolnienia lekarskie. Poczta Polska jest w ogonie europy jeśli chodzi o dostarczanie przesyłek na czas (w 2018 roku na czas dostarczała tylko 57,1 % przesyłek), tymczasem rząd najwidoczniej oczekiwał że w stanie epidemii ze zdziesiątkowanymi kadrami poczta dokona cudu i wszystkie pakiety wyborcze dotrą na czas. O tym że sprawne przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych przez pocztę jest niemożliwe zdawali sobie sprawę nie tylko pracownicy poczty, ale nawet poprzedni jej prezes, który po wyrażeniu swoich wątpliwości, przez PiS-owską władzę został po prostu wymieniony na takiego bez wątpliwości. Opór przeciwko instrumentalnemu wykorzystaniu poczty przez PiS, jak i narażaniem zdrowia listonoszy od początku pojawił się wśród samych pracowników poczty. Jakiś czas temu powstał Oddolny komitet strajkowy pocztowców, który od samego początku wspiera Alternatywa Socjalistyczna.
Całości tej groteskowej sytuacji dopełnił chaos legislacyjny, który zafundowali nam rządzący. Ustawa, która umożliwia przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych została uchwalona dopiero kilka dni przed oficjalnym terminem wyborów, co ostatecznie zmusiło rząd do rezygnacji z terminu 10 maja 2020. Sposób w jaki to zrobiono jest jednak równie kuriozalny jak cała wcześniejsza sytuacja. Oto dwóch panów „szeregowych posłów” Jarosławów (Gowin i Kaczyński) spotkało się by uzgodnić, że wybory nie odbędą się, choć oficjalnie się odbędą, ale dlatego że się nie odbyły zostaną uznane za nieważne. Nobla temu, kto zrozumie na jakich prawnych zasadach to się odbywa. Tak czy inaczej mimo że termin wyborów minął, to wciąż nie znamy terminu wyborów!
2. Wybory niedemokratyczne, łamiące nawet najniższe standardy demokracji burżuazyjnej
Samo wprowadzenie stanu epidemii i kwarantanny powinno być przesłanką do przełożenia wyborów. Wraz z wprowadzaniem nowych obostrzeń możliwości prowadzenie kampanii wyborczej zostały zredukowanie do minimum. Z jednym jednak wyjątkiem, czyli samym prezydentem Dudą, który mógł wykazać się jako „mąż stanu” zatroskany o losy Polaków. O odpowiedni przekaz dba oczywiście TVP. I już w zasadzie na tym etapie bojkot przeprowadzony przez kandydatów opozycyjnych byłby uzasadniony.
Z kolei chaos legislacyjny i kompletnie nieprzygotowanie do przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych, sprawia że produkt wyboropodobny serwowany nam przez rząd nie spełniał i dalej najprawdopodobniej nie będzie spełniał, żadnych, choćby minimalnych standardów demokratycznych. Wybory 10 maja nie miały szansy być, ani powszechne, ani tajne, ani równe. Trudno orzec jak będzie wyglądała sytuacja w nowym terminie, szczególnie że wciąż nie znamy tego terminu. Oficjalni ciągle jednak mówi się o wyborach korespondencyjnych. Biorąc więc pod uwagę sytuację poczty, nie ma wciąż żadnej gwarancji że pakiety wyborcze zostaną dostarczone na czas. Lista wątpliwości jest zresztą dłuższa. Problemy mogą być zarówno z dostarczeniem jak i odebraniem pakietów wyborczych. Sami wyborcy nie mogą też mieć pewności co do tajności wyborów, skoro razem z oddanym głosem będą musieli odesłać swoje pełne dane włącznie z PESEL-em. Trudno uwierzyć, że podczas głosowania, jak i w trakcie liczenia głosów, nie dojdzie do żadnych nieprawidłowości. Jeśli nawet nie intencjonalnie (choć w skrupuły co do przestrzegania zasad demokratycznych przez PiS nie wierzy już chyba nikt), to przez chaos i nieudolność, która towarzyszy przygotowaniu tych wyborów.
Dodajmy do tego że wybory zostały „przełożone” w sposób, który z demokracją ma niewiele wspólnego. Ciągle nie znamy nowego terminu ich przeprowadzenia, ani nawet tego w jaki ostatecznie sposób zostaną przeprowadzone. Czy będą tylko korespondencyjne, czy może mieszane? A opozycyjni kandydaci nadal będą mieli problemy z szerszym prowadzeniem kampanii.
3. Brak kandydata świata pracy
Ostatnim, ale bynajmniej nie najmniej ważnym, argumentem za bojkotem jest brak kandydata, który reprezentowałby świat pracy, albo przynajmniej starałby się w wiarygodny sposób to robić. Prawie wszyscy kandydaci są przedstawicielami jakiegoś rodzaju prawicy i to przeważnie skrzyżowanej z liberalizmem ekonomicznym. Mamy więc skrajnie prawicowo-liberalny plankton (Jakubiak, Żółtek, Tanajno, Piotrowski), czyli kandydatów, którym PiS „uzbierał” podpisy, by – w razie bojkotu wyborów przez opozycję – Andrzej Duda miał z kim wygrać. Następnie nacjonalistę Krzysztofa Bosaka, przedstawiciela Konfederacji – formacji łączącej wszystkie najgorsze elementy polskiej polityki (od faszyzujących po skrajny liberalizm ekonomiczny w wykonaniu Janusza Korwina-Mikkego). Konserwatystę z PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza. Telewizyjnego katolickiego celebrytę Szymona Hołownię, którego poglądy to w gruncie rzeczy katolicki fundamentalizm. Konserwatywną liberałkę z PO Małgorzatę Kidawę-Błońską, która jest tak słabą kandydatką że dystansuje się od niej powoli nawet jej macierzysta formacja. I w końcu przedstawiciela obozu rządzącego czyli prezydenta Dudę. Wszyscy oni deklarują że ich największa troską jest „los przedsiębiorców” innymi słowy burżuazji. Wszyscy ekonomicznie są przedstawicielami liberalizmu, który oczywiście wymierzony jest w pracowników. Jedynie Duda stara się ciągle pozować na przedstawiciela obozu prospołecznego, stąd kilka jego propozycji takich jak np. podniesienie zasiłku dla bezrobotnych. Jednak „tarcze antykryzysowe” wprowadzane przez PiS-owski rząd, które jednoznacznie wymierzone są w pracowników i najbiedniejszych Polaków, sprawiają, że jego wiarygodność mocno spadła. I wraz z postępującym kryzysem spadać będzie dalej.
Jedynym kandydatem wyłamującym się z prawicowej hegemoni jest Robert Biedroń przedstawiciel parlamentarnej „lewicy” (czyli SLD, Wiosny i Razem). Niestety także i jego lewicowość jest raczej letnia, bliżej mu do socjalliberała niż socjaldemokraty. Problemem nie jest zresztą tylko sam Biedroń, który co warto zaznaczyć w ostatnim czasie sporo stracił na swojej świeżości politycznej, ale samo środowisko polityczne za nim stojące. Spośród partii tworzących parlamentarną koalicje „lewicy” tylko Razem tak naprawdę można nazwać lewicową, z grubsza odwołującą się do programu zachodnioeuropejskiej powojennej socjaldemokracji. SLD i Wiosna – od niedawna połączone – to w gruncie rzeczy liberałowie. A wybór Biedronia, który swego czasu zapraszał, do rządzonego przez siebie Słupska, Leszka Balcerowicza w celu przyjrzenia się przez niego finansom miasta, dobrze odzwierciedla poglądy większości parlamentarnej „lewicy”.
Jasne jest więc, że Biedroń ani nie jest przedstawicielem świata pracy, ani nie ma szans stać się jego rzecznikiem. Kampania potwierdziła że wybór Biedronia jako kandydata „lewicy” był straconą szansą na wniesienie do debaty publicznej haseł i idei stricte lewicowych i propracowniczych. Zamiast tego dostaliśmy odwoływanie się do Aleksandra Kwaśniewskiego i SLD-owskiej polityki zagranicznej i obronnej z czasów, w których rząd SLD wysyłał polskie wojska do Iraku i Afganistanu. Zamiast mocnego postawienia akcentu na prawa pracownicze mamy typowe socjalliberalne rozmemłanie (w przekazie Biedronia zatroskania o losy „przedsiębiorców” jest prawie tyle co u Tanajny). Na plus można zaliczyć kandydatowi „lewicy” sprzeciw wobec rządowej „tarczy antykryzysowej”, jednak jego propozycje walki z kryzysem (a raczej propozycje całej parlamentarnej „lewicy”) nie wybiegają swą logiką poza to co przedstawił rząd, są po prostu hojniejsze i pozbawione antypracowniczych elementów. Ostatecznie więc Robert Biedroń jest tylko miłym i uśmiechniętym człowiekiem, który w normalnych warunkach miał może szanse przekonać do siebie cześć klasy średniej (jej głosy jak się zdaje odeszły do celebryty Hołowni), w warunkach kryzysu jednak jego przekaz nie trafia do nikogo. I choć kampania została przełożona nadzieje, że mógłby on stać się polskim Sandersem/Corbynem (przy wszystkich zastrzeżeniach wnieśli oni jednak do oficjalnego przekazu temat socjalizmu – choćby i rozumianego w sposób daleki od naszego jego pojmowania) są nikłe, a raczej żadne. W sytuacji narastającego kryzysu ekonomicznego i społecznego umiarkowany przekaz i program socjaldemokracji nie jest już tylko – jak zawsze – niewystarczający, ale też po prostu nieskuteczny. A dołujące sondaże Biedronia są tego dobra ilustracją.
Niezależnie więc od tego kiedy się wybory odbędą, żaden z obecnych kandydatów nie reprezentuje politycznej alternatywy dla świata pracy. I nawet gdyby wybory były przeprowadzone sprawnie i demokratycznie uczestnictwo w nich ludzi pracy nie ma żadnego sensu. Klasa robotnicza potrzebuje oczywiście swojego kandydata. Jeszcze bardziej potrzebuje odbudowy ruchu robotniczego, zarówno w jego związkowej, jak i politycznej części. I to powinno być głównym celem każdego człowieka lewicy. „Lewica” parlamentarna (może poza nielicznymi przypadkami posłów partii Razem) niewiele jest w stanie w tym pomóc. Tyko odbudowując ruch robotniczy możemy liczyć w przyszłości na kandydatów, którzy będą w stanie stać się trybunami klasy robotniczej i przedstawić program wybiegający poza logikę kapitalizmu i jego ratowania. I takie zadanie powinniśmy sobie postawić, a wyborcza farsę roku 2020 możemy sobie darować.