Potrzebne bojowe związki zawodowe!
Mimo względnej poprawy sytuacji gospodarczej, reformy płacy minimalnej i niskiego bezrobocia, zarobki znacznej części pracowników w Polsce stoją w miejscu – odzwierciedla to fakt spadającej najczęściej występującej płacy (dominanty). Jednocześnie centrale związkowe nie podejmują zdecydowanej walki o podwyżki płac; niektóre z nich – jak Solidarność – na poziomie branż działają wręcz czasem jak łamistrajki.
Piotr Tronina, tekst ukazał się w 42. numerze Jedności Pracowniczej
„Rynek pracownika”? Sytuacja pracowników w Polsce
Rok 2017 był rokiem, który zakończył się z najniższą stopą bezrobocia od 1990 roku. Na listopad GUS podaje dokładnie 6,5%. Także wzrost gospodarczy jest na relatywnie wysokim poziomie, w trzecim kwartale 2017 roku przekroczył on 4%. Rośnie również zatrudnienie, w skali roku wzrosło o 4,5%. Niektórzy „eksperci” od rynku pracy, najczęściej różnego rodzaju liberalni ekonomiści, zaczęli mówić o powstaniu „runku pracownika”, czyli sytuacji, w której to pracownicy zaczynają stawiać warunki pracodawcom. W takiej sytuacji należało by oczywiście oczekiwać szybkiego wzrostu pensji. I rzeczywiście przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w grudniu 2017 roku wyniosło 4973,73 zł. Oznacza to wzrost o 7,3 procenta rok do roku. Co jest najlepszym wynikiem od lat. Czy oznacza to że rzeczywiście mamy w Polsce jeśli chodzi o rynek pracy „rynek pracownika”?
Niestety nie jest tak różowo jak twierdzą ekonomiści liberalni (nota bebe są oni raczej zmartwieni swoimi twierdzeniami). Po pierwsze dane o prawie 5 tysiącach złotych, jako średnim wynagrodzeniu, są oczywiście podawane brutto, po drugie dotyczą tylko przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób, które zatrudniają prawie 60% wszystkich zatrudnionych, ale co ważne, zatrudnionych na podstawie stosunku pracy. Oznacza to że dane te nie dotyczą ani zatrudnionych w małych przedsiębiorstwach (tych zatrudniających poniżej 9 osób), ani wszystkich, którzy zatrudnieni są na podstawie umów cywilno-prawnych, czyli po prostu na śmieciówkach. Nie dotyczą więc akurat tych pracowników, którzy przeważnie zarabiają najmniej.
Nawet jednak dane dotyczące zatrudnionych w największych przedsiębiorstwach, które podaje GUS, nie są wcale tak optymistyczne jeśli przyjrzeć się im dokładniej. Zarówno mediana wynagrodzeń (wartość środkowa: połowa pracowników zarabia mniej, połowa więcej niż jej wartość) jak i dominanta (najczęstsze wynagrodzenie) są znacząco niższe niż średnia arytmetyczna ,którą najczęściej podaje GUS i za nim media. Co więcej obie spadły między październikiem 2014 a październikiem 2016 roku. Mediana z poziomu około 3500 zł do trochę ponad 3300 zł, dominanta z ponad 2400 zł do niecałych 2100 zł. Konsekwentnie rosną wynagrodzenia najgorzej zarabiających 10% pracowników, ale jest to po prostu wynik podnoszenia płacy minimalnej (2012 – 1600zł, 2014 – 1721 zł , 2016 – 1873 zł). Jako że mówimy ciągle o kwotach brutto, oznacza to że połowa pracowników (mediana) realnie zarabia poniżej 2500 zł a najczęstsze wynagrodzenie jest jeszcze niższe. Choć poprawiła się minimalnie sytuacja najgorzej zarabiających, sytuacja większości pracowników się nie zmienia a nawet może się pogarszać. Widać że płaca minimalna powoli dogania wynagrodzenia większości pracowników. Dokładne dane za rok 2017 zapewne będą bardziej optymistyczne, ale trudno się spodziewać wielkich zmian.
Trudno więc mówić o „rynku pracownika”. Mino minimalnej poprawy sytuacji najgorzej zarabiających pracowników, większość nie zauważyła znaczącej poprawy. Mimo to zauważalne jest oczekiwanie że ta sytuacja niedługo się zmieni, pracownicy chcą po prostu podwyżek. Spowodowane jest to dobrymi danymi makroekonomicznymi, głównie niskim bezrobociem, ale też propagandą rządową, która mówi że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej, sam rząd cały czas chce być odbierany jako prospołeczny. Czas to wykorzystać!
Potrzeba strajków
Ostatnio podobną sytuację jeśli chodzi o bezrobocie mieliśmy w latach 2006-2008, kiedy to miliony Polaków wyjechało pracować w krajach Unii Europejskiej, przede wszystkim Wielkiej Brytanii i Irlandii. Przyczyniło się to znacząco do wzrostu płac, które w końcu zaczęły rosnąć po latach stagnacji i utrzymywaniu się na bardzo niskim poziomie. Nie stało się to jednak automatycznie pracownicy musieli to sobie wywalczyć. Właśnie na te lata przypada najwięcej sporów zbiorowych i strajków w historii III RP. Pracownicy muszą pamiętać że pracodawcy sami z siebie nigdy nie są skłonni płacić więcej. Po latach narzekania na kryzys, wzywania do zaciskania pasa w imię wspólnego dobra czas podjąć akcję rewindykacyjną, która sprawi że pensje zaczną rosnąć realnie nie tylko nominalnie.
Inaczej mówiąc bez strajków się nie obędzie. Ale by podjąć to zadania niezbędna jest organizacja świata pracy. Podstawową forma organizacji świata pracy są oczywiście związki zawodowe, to one powinny wziąć na siebie walkę o to by polscy robotnicy i pracownicy wszystkich branż w końcu odczuli wzrost koniunktury, o którym mówią ekonomiści. Niestety ruch związkowy jest od dawna w kryzysie, który przez ostatnie 10 lat się jeszcze pogłębił. Poziom uzwiązkowienia maleje, a największe centrale związkowe (Solidarność , OPZZ i Forum Związków Zawodowych) są zbiurokratyzowane, niemrawe i niechętne do podejmowania żadnych większych akcji. Zdarza się także, że mimo mobilizacji rezygnują z użycia potężnej broni strajku generalnego (jak w przypadku ZNP). Dodatkowo w przypadku kierownictwa Solidarności można już mówić o całkowitej zdradzie pracowników.
Zdrada kierownictwa Solidarności
Postawa Solidarności, największej centrali związkowej w Polsce, jest czymś nad czym trzeba się na chwilę zatrzymać. A to dlatego że nie tylko kompromituje ruch związkowy, ale też staje się niebezpieczna dla innych mniejszych związków zawodowych. Nie jest niczym nowym że Solidarność prędzej zorganizuje pielgrzymkę niż strajk. O ile za rządów PO Solidarność pod naciskiem członków organizowała masowe akcje – choćby tylko pozorowane, to w ostatnim czasie stał się to praktycznie związek rządowy, czy też partyjny, coraz bardziej dyspozycyjny wobec Prawa i Sprawiedliwości. Od dawna też w wielu zakładach Solidarność pełni rolę „żółtego związku zawodowego”, czyli takiego który stoi po stronie pracodawcy i przyklepuje jego decyzje.
Przykładem takiego działania może być Poznańska fabryka Volkswagena, w której od lat monopol związkowy miała Solidarność i w tym czasie nie zrobiła nic by walczyć o wyższe pensje i lepsze warunki pracy. Dopiero kiedy powstała tam komisja zakładowa „Inicjatywy Pracowniczej”, w końcu także Solidarność przyłączyła się do żądań płacowych. Kiedy jednak zarząd firmy zwolnił trzech związkowców IP, którzy najgłośniej mówili o złej sytuacji w zakładzie i zbyt niskich pensjach, Solidarność nie tylko nie wsparła represjonowanych związkowców, ale przyłączyła się wręcz do zarządu wnosząc przed sąd pozew o zniesławienie przez dwóch działaczy Inicjatywy Pracowniczej. Sprawę przegrała, ale pokazuje to że była skłonna użyć burżuazyjnych organów władzy by utrudnić działalność konkurującemu związkowi. Przykładów na całkowite „zżółkniecie” Solidarności jest niestety więcej. Podobnie hamulcową role odgrywa ona także w Poczcie Polskiej, w której udało się zorganizować protest inspirowany przez niezależnych związkowców.
Specjalne stosunki Solidarności i Prawa i Sprawiedliwości, które w jakiś sposób zostały sformalizowane przez umowę między Andrzejem Dudą a Piotrem Dudą przewodniczącym Solidarności, przed wyborami prezydenckimi, stają się w tym kontekście niebezpieczne. Solidarność ustami Piotra Dudy, stwierdziła nawet że Prezydent i PiS wywiązali się z obietnic i nie ma już po co protestować. Bardziej niebezpieczny wydaję się atak na pluralizm związkowy czyli podniesienie progów reprezentatywności na poziomie zakładu dla mniejszych związków. Reprezentatywność daje możliwość negocjowania warunków pracy i pensji, organizacje niereprezentatywne pracodawca może po prostu pomijać. Obecnie próg reprezentatywności dla trzech największych central (posiadających ponad 300 tys. członków) wynosi 7% dla mniejszych związków 10%. Tymczasem w projekcie zmian w ustawie o związkach zawodowych omawianym przez rząd, próg dla mniejszych organizacji podniesiono do 15%, co w znaczący sposób utrudni działalność związkom nie należącym do wielkiej trójki. Rząd też daje do zrozumienia że preferuje negocjacje z Solidarnością nawet jeśli w danej branży nie jest ona największym związkiem, było tak np. podczas protestów nauczycieli i lekarzy rezydentów. Ma to wywołać wrażenie że jeśli chce się coś osiągnąć trzeba należeć do Solidarności.
Potrzeba bojowych związków zawodowych
W wyniku braku odpowiedniej reprezentacji związkowej, konflikty płacowe wybuchają nieraz spontanicznie w postaci „dzikich strajków” a w wielu przypadkach to właśnie mniejsze związki zawodowe są inicjatorami bardziej zdecydowanych działań w tym przede wszystkim strajków. Tak było w opisywanej sytuacji w Volkswagenie, gdzie samo pojawienie się bojowego związku wywołało represje ze strony pracodawcy, ale też pchnęło dotychczas niemrawą Solidarność do wysunięcia postulatów płacowych. Jak znaczący może być strajk organizowany przez mniejszy bojowy związek pokazuje strajk górników w Kopalni „Budryk”, który dziesięć lat temu dał sygnał do walki o wyższe wynagrodzenia także w innych branżach. Ten najdłuższy podziemny strajk w powojennej Europie (trwał 46 dni), prowadzony był przez „Sierpień 80” mały ale bojowy związek , który nie bał się rzucić wyzwania pracodawcy. Strajk zakończył się sukcesem mimo zmasowanej kampanii medialnej prowadzonej przez liberalne media, próbujące zohydzić strajkujących górników w oczach społeczeństwa. Większość Polaków popierała jednak strajkujących nie dając się ogłupić wrogim strajkowi dziennikarzom. Także późniejsze „białe miasteczko” (rozbite pod kancelarią premiera) prowadzone przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych, pokazało że mniejszy ale bojowy związek, nie bojący się radykalnych metod, może wiele osiągnąć.
Obecnie też to właśnie mniejsze związki ,jak Inicjatywa Pracownicza, „Sierpień 80”, czy „Solidarność 80” są często inicjatorami śmielszych akcji. Jak na przykład ostatnie pikieta pod siedzibą firmy Vesuvius, produkującej materiały ogniotrwałe w Skawinie, organizowana przez „Solidarność 80”, czy działalność Inicjatywy pracowniczej w Volkswagenie i Amazonie. Nie oznacza to skreślania pracowników zrzeszonych w większych związkach. Pamiętajmy, że do Solidarności nadal należy około pół miliona pracowników i lokalnie lub w poszczególnych zakładach zdarza się że to działacze Solidarności podejmują walkę.
Jednak rzeczywistością dla większości pracowników jest brak jakiejkolwiek reprezentacji związkowej – nawet gdy w ich zakładach pracy istnieją związki zawodowe, pracownicy nie przystępują w ich szeregi zniechęceni nieskutecznością i biurokratyzacją. Musimy odzyskać broń jaką jest organizacja związkowa i walczyć o demokratyzację i bojową taktykę w istniejących związkach zawodowych oraz o najpełniejsze uzwiązkowienie całej klasy robotniczej. Jeśli dzisiejsi przywódcy związków zawodowych nie chcą podjąć walki – wybierzmy sobie takich, którzy to zrobią.
Potrzebne są jak najbardziej bojowe działania, przede wszystkim strajki. Dobrym przykładem determinacji może być na pewno protest lekarzy rezydentów, którzy nie bali się nawet głodówki.
Ważne żeby organizatorzy strajków i protestów nie bali się medialnej nagonki i oskarżeń o to ze dbają tylko i swoje interesy. Bo właśnie o swoje interesy powinni coraz bardziej zdecydowanie walczyć pracownicy wszystkich branż. Przykład jednego zwycięskiego strajku może zainspirować robotników i pracowników w całej Polsce. Czas w końcu zawalczyć o swoje. Kapitaliści osiągają kolosalne zyski, ale nie podzielą się nimi sami z siebie, nie pomoże żadna etyka biznesu, czy chodzenie po prośbie. Czas na walkę!