Siódmego maja bieżącego roku, z okazji kapitulacji niemieckich nazistów przed aliantami i końca drugiej wojny światowej w Europie, w mieście Tczew odbyła się skromna manifestacja środowisk lewicowych i anarchistycznych. Uczestnicy chcieli symbolicznie zaprotestować przeciwko narastającej fali rasizmu oraz dyskryminacji, która ma od wielu miesięcy miejsce w naszym kraju. Przywołuje ona wśród wielu skojarzenia z mrocznym okresem międzywojennym, kiedy na skutek kryzysu kapitalizmu faszyści w wielu krajach zaczęli rosnąć w siłę, wychodzić na ulicę i w niektórych krajach przejmowali władzę, doprowadzając w ten sposób do najstraszniejszej wojny w dziejach. Dziś poddawana indoktrynacji za pośrednictwem rozmaitych źródeł młodzież nie znająca mechanizmów działania faszyzmu dokonuje wyabsolutnienia wybranych, wyrwanych z kontekstu wartości patriotycznych i narodowych staje się zafascynowana kultem siły propagowanym przez aktywnych w ruchu narodowym zarówno jawnych, jak i niejawnych faszystów. Problem dotyczy nie tylko dużych miast, ale też małych miejscowości w rodzaju Hajnówki, czy nieco większych jak obecnie Tczew.
Należy podkreślić, że tczewska manifestacja w odróżnieniu od zdecydowanych akcji prowadzonych przez środowiska anarchistyczne miała charakter otwarty, liberalny i pokojowy. Mimo, że według organizatora była planowana na około piętnaście osób, to ostatecznie zjawiło się ich około pięćdziesiąt, w większości zwykłych aktywistów chcących opowiedzieć mieszkańcom Tczewa o problematyce rasizmu. Zjawiła się również minimalna liczba bardziej bojowych nastawionych antyfaszystów niezbędnych do obrony przed ewentualnym (jak się okazało pewnym) atakiem nadpobudliwych nacjonalistów. Obok nich stawiła się jak zwykle symboliczne łączona delegacja AS i RSS Pomorze zwyczajowo przyjmująca w takich sytuacjach nieformalne określenie „marksistowskich komórek wypoczynkowych” – ponieważ swoją działalnością stara się wśród nacjonalistów promować wypoczynek w publicznych ośrodkach opieki zdrowotnej, licząc na to iż ci docenią wartość uspołecznionych dóbr i nie zostaną zwiedzeni hasłami prywatyzacyjnymi. Również inni antyfaszyści mieli tego dnia do zaoferowania narodowcom ciekawą ofertę konsultacji medycznych, również tych z zakresu psychologii i psychiatrii.
Niestety, jako że była to pierwsza tego typu demonstracja w Tczewie panował spory zamęt organizacyjny, do czego trzeba doliczyć nieporozumienia z policją i Urzędem Wojewódzkim, który wedle relacji policji zalegalizował manifestację antyrasistowską i kontramanifestację nacjonalistów w tym samym miejscu, zezwalając na konfrontację i uniemożliwiając w dużej mierze wystosowanie przekazu antyrasistów do zwykłych przechodniów. Nacjonaliści bowiem, wedle relacji uczestników rozjuszeni wyjazdową porażką w Toruniu, gdzie jakiś czas temu nie sprostali sile antyfaszystów, (ucierpiawszy fizycznie ratowali się donosami na policję) postanowili zmobilizować wszystkie lokalne siły (Młodzież Wszechpolska, kibice lokalnych klubów) po to, aby wyżyć się na uczestnikach spokojnej, pokojowej demonstracji. Wspierali ich jak zawsze przeciwnicy aborcji z banerami obrazującymi ich fantazje na temat martwych płodów, które tradycyjnie pojawiają się na rozmaitych demonstracjach na Pomorzu.
Zbici w dość sporą grupę zwolennicy czystej rasowo Polski mimo poczucia bezpieczeństwa jakie dawało im bliskość i ciepło ich ekskluzywnie męskiego grona nie mieli początkowo pomysłu na swoją kontrę. Najwidoczniej nie czuli się zbyt pewni siebie żeby dokonać otwartego ataku, dlatego wysłali na czoło i flanki demonstracji antyrasistowskiej grupkę najmłodszych adeptów husarskiego rzemiosła tzw. harcowników – jednostrzałowców, którzy ze względu na agresję licującą z ich wątłą posturą mieli za zadanie sprowokować antyrasistów do agresji poprzez wykrzykiwanie w ich stronę wyzwisk oraz imitowania tańców godowych licznych poprzedników biologicznych homo sapiens. Demonstranci w większości nie dali się jednak prowokować.
Zasadniczo jest sytuacja była napięta. Dochodziło do utarczek słownych prowokowanych przez narodowców, którzy puszczali również głośną muzykę i rzewne nagrania o ciężkim losie płodów. Większość demonstracji minęła na wzajemnym przekrzykiwaniu się obu zwaśnionych stron. Ze strony organizatorów demonstracji antyrasistowskiej padały standardowe przemówienia o negatywnych stronach rasizmu, dyskryminacji, ksenofobii, nacjonalizmu itd. Nie mogły przynieść niestety wymiernego efektu bo jednak większość słuchaczy stanowili młodzi narodowcy o ograniczonych zdolnościach kognitywnych.
Coraz gorącej zaczęło robić się, kiedy do antyrasistów zaczęli dołączać kolejni bojowi antyfaszyści i nominalna liczba uczestników obu pikiet się zrównała. Wówczas skonfundowani tą sytuacją harcownicy-jednostrzałowcy wycofali się, a reszta narodowców przegrupowała się wycofując kilka metrów do tyłu. Sytuacja przez jakiś czas dalej ograniczała się do przemówień i wzajemnych przekrzykiwań. Jednakże linie manifestacji przesunęły się do przodu i uległy rozciągnięciu. Plac pod dworcem na którym odbyła się konfrontacja przedzielona była linią banerów przez co część antyrasistów pozostawała poza zasięgiem wzroku reszty demonstrantów. Postanowili wykorzystać to narodowcy, którzy zaatakowali część demonstracji oddzieloną minimalnie od reszty i znajdującą się na lewej flance. Zostali dość szybko odparci, jednakże w ogólnym zamieszaniu jeden z harcowników-jednostrzałowców wykorzystał sytuację i zaatakował dziewczynę kradnąc jej flagę antify, po czym oddalił się szybkim sprintem. W zamęcie kilkusekundowej utarczki pobity został przypadkowo znajdujący się w jej centrum przewodniczący RSS-Pomorze, który był bity i kopany przez dziesięciu narodowców – chwalili się tym faktem później w internecie, podobnie jak skradzioną dzięki łutowi szczęścia flagą .
Kiedy reszta bojowej części demonstracji dotarła na miejsce było już po wszystkim, nacjonaliści automatycznie odskoczyli na kilka metrów robiąc groźne miny. Taktyczny odwrót nie był dla nich łatwym zadaniem. Jeden z nich próbował jednocześnie wycofywać się, robić groźne miny i buńczucznie wymachiwać rękami. Tak skomplikowana operacja przekroczyła jego zdolności motoryczne. Wywinąwszy popularnego fikołka padł na ziemię niczym żołnierz wermahtu rażony strzałem radzieckiego snajpera pod Stalingradem. Reszta jego kamratów z trudem utrzymywała równowagę mimo kilkumetrowej odległości. Wówczas na miejsce przyjechał wóz policji i nacjonalistyczni bohaterowie rozpierzchli się. Ci, którzy byli wcześniej najbardziej wyrywni byli ścigani przez kilku młodych antyfaszystów, uratował ich autobus, który wywiózł ich w głąb miasta, w kierunku ciepłych i bezpiecznych schronień. Pozostałych na miejscu nacjonalistów szybko rozgonił deszcz, który zaczął padać tuż po starciu.
Pomijając powyższe akcenty humorystyczne trzeba stwierdzić, że najbardziej w starciu ucierpiały niewinne, właściwie postronne osoby, na których nacjonaliści postanowili się wyżyć nie mogąc sobie pozwolić na nic więcej. Policja wkroczyła do akcji po całym zajściu, zaś tajniacy byli skupieniu na zaczepianiu antyfaszystów i kierowani pretensji do nich. Nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego pozwolili się konfrontacje. Po krótkich przemówieniach końcowych demonstranci wrócili bezpiecznie do domu.
Była to pierwsza demonstracja antydyskryminacyjna i antyrasistowska w Tczewie. Było wiele problemów organizacyjnych, antyrasiści realnie oceniając sprawę zostali zablokowani przez nacjonalistów, którzy uniemożliwili im skuteczną demonstrację swoich poglądów. Demonstracja została w praktyce odizolowana od mieszkańców Tczewa, z których pewnie wielu nie rozumiało tego co się dzieje. Z drugiej strony trzeba docenić relatywnie liczną frekwencję i to, że demonstranci, którzy byli dużo słabsi od szukających zadymy nacjonalistycznych kiboli nie dali się zastraszyć i starali się głośno wyrazić swe poglądy.
Paradoksalnie jednak wydaje się, że cel polityczny demonstracji został osiągnięty. Mimo, że przekaz nie dotarł bezpośrednio do wielu mieszkańców, a samą konfrontację trudno uznać jednoznacznie za rozstrzygniętą – mimo zablokowania antyrasistów, wystarczyło kilka sekund starcia żeby nacjonaliści zrezygnowali z praktycznej realizacji skandowanego przez nich hasła „przyjechaliście, nie wyjdziecie”. Sama sprawa została jednak nagłośniona medialnie i nikt już nie ma wątpliwości, ze w Tczewie nie ma problemu nacjonalizmu i dyskryminacji. Obnażona została nieskuteczność instytucji państwowych, które były bezradne tego dnia. Środowiska antyrasistowskie potrafiły się zintegrować w obliczu zagrożenia. Zapowiadane są kolejne działania. Przede wszystkim nikt nie dał się zastraszyć, głośne pohukiwania nacjonalistów budziły śmiech większości zebranych. Mimo trudności dowiedziono, że takie lokalne akcje mają sens.
To właśnie w takich miejscach zaczyna się prawdziwa walka z nacjonalizmem. Roztopieni w wielkomiejskich tłumach nacjonaliści potrzebują wiele czasu żeby zastraszyć większość mieszkańców. W mniejszych miejscowościach nawet małe grupy mogą pozować na wybijającą się opcję polityczną. Walka z lokalnymi narodowcami, faszystami i rasistami to doskonała okazja by integrować i ćwiczyć w oporze lokalne środowiska antyfaszystowskie. To właśnie na nich opierać będą się późniejsze akcje ogólnopolskie. Warto do nich dołączać i udzielać im wsparcia. Alternatywa Socjalistyczna wierzy, że mimo ogromnych trudności i trudnej sytuacji politycznej lokalny opór może przerodzić się w ogólnopolską ofensywę, która prędzej czy później zdusi faszyzm w zarodku. Walka dopiero się rozpoczyna, ale ostatnie wydarzenia, stanowczy opór stosunkowo nielicznych jeszcze antyfaszystów i kolejne propagandowe kompromitacje nacjonalistów świadczą o tym, że wkrótce zacznie przynosić efekty.