Home / Komentarze i analizy / Klęska „lewicy”
Klęska „lewicy”
Poparcie partii wśród w grupie zawodowej "robotnik" w wyborach z parlamentarnych w 2023 roku.

Klęska „lewicy”

Piotr Tronina

Wyborczy zawrót głowy od sukcesów

15 października podczas wieczoru wyborczego uśmiechnięty Włodzimierz Czarzasty szef SLD czyli od niedawna „Nowej Lewicy” ogłaszał zwycięstwo. Wtórowali mu też inni liderzy „lewicy” w tym ci z partii Razem. Oglądając Czarzastego można było mieć wrażenie, że to on a nie Donald Tusk zostanie premierem. Szampańskiej atmosfery zwycięstwa nie mącił najwyraźniej fakt, że koalicja „lewicowych” partii parlamentarnych w porównaniu do poprzednich wyborów uzyskała wynik znacznie gorszy zarówno pod względem punktów procentowych, liczby głosów (prawie pół miliona mniej głosów, mimo znacznie większej frekwencji), jak i liczby mandatów poselskich (blisko o połowę mniej). Dlaczego tak słaby wynik nie był problemem dla Nowej Lewicy i Razem? Odpowiedzi udzielił nam Czarzasty w swym pierwszym przemówieniu na gorąco. Otóż jak powiedział wódz „lewicy”: „Po 18 latach Lewica wraca do współrządzenia. Chcę wam powiedzieć, że nikt nam tego nie zabierze”. Partia władzy bez władzy jaką SLD było przez lata, wraca w końcu do władzy, 18 lat w czyśćcu się kończy, w końcu przyjdą stanowiska w spółkach Skarbu Państwa, może ze 2 ministerstwa (choćby jedno zawsze coś) itp.

Dla wygłodniałych baronów SLD, ale i dla karierowiczów z biedroniowej Wiosny, jest to zwycięstwo – choćby małe. Władza i jej przywileje są tu celem nadrzędnym. Jak to się jednak stało, że słaby wynik wyborczy, w wyniku którego „lewica” dostała szansę wspólnych rządów z partiami neoliberalnymi i konserwatywnymi, których liderzy i członkowie już w dzień wyborów dali do zrozumienia, że z programu „lewicy” (jako tako socjaldemokratycznego) w przyszłym rządzie da się zrealizować dokładnie nic, a jej rola sprowadzać się będzie do bycia kwiatkiem do kożucha, prawicowego rządu, stał się sukcesem dla całej parlamentarnej lewicy w Polsce, w tym jedynych rzeczywiście lewicowych posłów z partii Razem? Dlaczego w ogóle perspektywa wspólnych rządów z Donaldem Tuskiem, Kosiniakiem-Kamyszem i Szymonem Hołowniom jest akceptowalna dla członków partii Razem? Przecież uczestnictwo w takim rządzie jest samo w sobie dla lewicy klęską i miano lewicy może jedynie kompromitować.

Razemizacja „Lewicy” czy SLDyzacja Razem?

Zaznaczmy, że Razem rzeczywiście odniosło pewien sukces wyborczy zdobywając jeden mandat poselski więcej (plus 2 senatorskie) niż w poprzednich wyborach, przy ogólnym spadku poparcia dla „lewicowej” koalicji. Zdaje się, że w przeciwieństwie do starych SLD-owskich wyg, chciało im się po prostu robić kampanię. Nie ma też raczej wątpliwości, że to lepiej przygotowani intelektualnie razemici mieli decydujący wpływ na program wyborczy „lewicy”, stąd też jego dość poprawny socjaldemokratyczny charakter. Niektórzy przy tej okazji zaczynają mówić o razemizacji „lewicy”. To właśnie lepsi intelektualnie, bardziej energiczni i w ogóle wiedzący o co chodzi w tej całej „lewicowości” razemici mieli by zacząć wieść prym w parlamentarnej lewicy. W tej optyce miałoby to dawać nadzieję, że jakieś elementy autentycznej lewicowości w „lewicy” jednak zostaną i w przyszłości może coś z tego jeszcze być.

Zapominają oni jednak, że żeby dojść do punktu, w którym mogą zacząć dokonywać swoistej wymiany pokoleniowej w SLD, specyficznej bo z zewnątrz, musieli oni przejść krótki kurs SLD-owskiego oportunizmu. Przekraczając kolejne rubikony coraz to nowych zgniłych kompromisów doszli do momentu, w którym nie tylko nie szukają już „celi dla Leszka Miliera”, a Aleksandra Kwaśniewskiego uważają za wybitnego prezydenta, z którym warto zrobić sobie fotkę, ale sami głosują za bezprecedensowym zwiększeniem wydatków zbrojeniowych, popierają NATO i zachodni imperializm, a mur na granicy białorusko-polskiej to w sumie może być. Do momentu, w którym dla znalezienia się w koalicji rządzącej odpuszczają walkę o prawo do aborcji, prawa osób LGBT (Magdalena Biejat ostatnio w prost powiedziała, że walczą jedynie o znalezienie się w umowie koalicyjnej postulatu nie penalizowania pomocy w aborcji). Do momentu, w którym godzą się na żyrowanie z lewej strony najprawdopodobniej stricte neoliberalnej i antyspołecznej polityki nowego rządu. Trudno przy tym brać na poważnie zapewnienia, że będą pilnować realizacji niektórych bardziej lewicowych postulatów wyborczych dotychczasowej opozycji, skoro ich 7 głosów nie jest nawet potrzebne do utworzenia większości rządowej, nie oni występują z pozycji siły. Gdyby liderzy Razem mieli choć trochę odwagi powinni już teraz zrezygnować z koalicji z Tuskiem, nie popierać nowego rządu i przejść do opozycji z lewicowych pozycji. I to można by im doradzić, gdyby zależało im jeszcze na stworzeniu niezależnej lewicowej partii, w innym przypadku pozostanie im jedynie bycie przystawką przystawki, niewielką lewicową mniejszością na marginesie obozu liberalno-konserwatywnego. Czy ujrzymy tę odwagę? Ryzyko końca tak dobrze zapowiadających się parlamentarnych karier, jest na pewno wizją straszną dla liderów partii i wątpliwe by się na to zdecydowali. Nie pierwszy raz będą przekonywać sami siebie frazesami o sprawczości, że ich obecność w sejmie jest wartością samą w sobie. Choć członkowie Razem wypowiadają się często mądrzej i bardziej lewicowo, w swej oportunistycznej praktyce politycznej coraz mniej różnią się od SLD-owskich baronów. I to niewątpliwie jest klęska. Ostatnia mała fronda i nie wejście do rządu ministrów z Razem, jest być może zapowiedzią przyszłego wycofywania się z poparcia dla rządu Donalda Tuska, jest jednak zagraniem na pół gwizdka, próbą uratowania twarzy wobec całkowitej marginalizacji podczas rozmów w sprawie umowy koalicyjnej, z pozostawieniem sobie jednak furtki na przetrwanie w tym zgniłym układzie przez kolejne cztery lata. Czy zdecydują się na coś więcej? Czas pokarze.

Bez klasy robotniczej lewica jest niczym

Słaby wynik wyborczy i sojusz z liberałami to jednak jedynie zewnętrze objawy kryzysu lewicy w Polsce. Prawdziwe przyczyny są znacznie głębsze. Jeśli spojrzy się na rozkład głosów w wyborach według zawodów to okaże się, że „lewica” najsłabszy wynik miała wśród robotników, co więcej lewica wśród robotników miała najgorszy wynik ze wszystkich komitetów wyborczych, gorszy nawet niż konfederacja. Nie są to zresztą pierwsze wybory, w których sytuacja wygląda w ten sposób. Nie jest też tak, że to Nowa Lewica ciągnie w dół, a bardziej „radykalna” Razem wygląda tu lepiej, wręcz przeciwnie, kiedy Razem startowała jeszcze osobno, to właśnie ona miała najgorsze notowania wśród robotników. Mówimy więc o sytuacji, w której parlamentarne partie lewicowe straciły całkowicie wpływy w naturalnej i tradycyjnej bazie społecznej partii lewicowych. Mogło by się wydawać, że dla partii lewicowych powinien być to problem, że powinny one zacząć zastanawiać się dlaczego tak się stało i co można z tym zrobić, tymczasem w szeregach parlamentarnej lewicy nie widać specjalnie rozdzierania szat z tego powodu. Można usłyszeć raczej narzekania na niewdzięcznych robotników, którzy nie docenili faktu, że kilku polityków lewicy okazjonalnie wsparło jakiś strajk.

Dlaczego tak się stało? Dlaczego tradycyjny elektorat lewicy nie chce mieć z dzisiejszą „lewicą” parlamentarną nic wspólnego? I dlaczego ta „lewica” również nie za bardzo chce, albo nie potrafi, z tym elektoratem coś wspólnego mieć? I jakie tego wszystkiego są konsekwencje? Jeśli chodzi o SLD (obecnie Nowa Lewica) sprawa jest dość prosta, robotnicy, ludzie biedni, z mniejszych miejscowości itd., którzy jeszcze w 2001 roku w dużej mierze głosowali na SLD (i to mimo ciążących na nich odium bycia „komuchmi”), po ich ostatnich rządach – jednych z najbardziej neoliberalnych i antyspołecznych w historii III RP – masowo zrezygnowali z głosowania na tę partię i przy tej rezygnacji już pozostali. Wiosna to partia liberalna stricte i nigdy o poparcie robotników nawet nie zabiegała. Razem z kolei powstała jako przedłożenie żywotu organizacji młodzieżowej, oparta była o środowiska akademickie, studentów, czy ludzi z NGO-sów i jest to być może najbardziej inteligencka partia w Polsce, także elektorat, który udało się jej zdobyć szarżą Adriana Zandberga w debacie wyborczej w 2015 roku, jest przede wszystkim inteligencki (największe poparcie wśród kadry akademickiej) i drobnomieszczański (tzw. nowe klasy średnie).

Klasa robotnicza nie głosuje więc na lewicę, próżno też szukać robotników w aktywie partii „lewicy”. Pozostaje im więc elektorat drobnomieszczański i taki też aktyw. To nie ze strony środowisk robotniczych występuje więc presja na partie „lewicy”, a właśnie ze strony bardziej postępowej części klasy średniej i inteligencji. Sprawia to jednak, że muszą one walczyć o ten elektorat z liberałami, czyni to też ich wrażliwym na ataki medialnych ekspozytur obozu liberalnego jak Gazeta Wyborcza czy TVN. Pozostając przy tym elektoracie i nie próbując poza niego wyjść „lewica” – przede wszystkim Razem – Nowej Lewicy z pewnością to pasuje – skazuje się na orbitowanie wokół starszych braci liberałów i jedyne na co może liczyć to bycie lewym skrzydłem liberalizmu. Wybory ostatnie dobitnie pokazują, że strategia taka efekty przynosi mierne. Na dłuższą metę musi się to skończyć wchłonięciem „lewicowej” przystawki przez KO/PO.

Jeśli lewica ma coś znaczyć musi mieć własny elektorat, a jedynym elektoratem lewicy jest klasa robotnicza, tylko wtedy lewica może być niezależna, tylko wtedy może walczyć o realizację swych postulatów. Nie wystarczy mieć dobrych chęci i trochę niezłych pomysłów, one zawsze w końcu przegrają z pragmatyką kolejnych zgniłych kompromisów. I zanim się obejrzą niegdysiejsi radykałowie stają się podpora rządów Donalda Tuska. Walka o wpływy w klasie robotniczej jest jednak dużo trudniejszym zadaniem niż po prostu przedstawienie – choćby nawet dobrego – programu. Potrzeba tu dłuższej pracy w środowiskach robotniczych jak np. związki zawodowe i kadr, które są w stanie taką pracę wykonać. Wydaje się że Razem przespała moment, w którym mogła spróbować wykonać taka pracę i zdobyć przyczółki w środowiskach robotniczych i jako taką wiarygodność w klasie robotniczej. Dziś partia jest słabsza organizacyjnie niż była w 2015 roku, straciła wielu działaczy, a liderzy maja dużo więcej do stracenia, sojuz z liberałami obciąża ją też wizerunkowo. Małe wyłamanie się z przyszłej koalicji rządzącej jest więc ruchem raczej czysto parlamentarnym, obliczonym na jakieś trwanie w istniejącym układzie, a nie nowym otwarciem. Ostatecznie jednak, bez klasy robotniczej lewica może być tylko tym czym jest teraz, czyli w zasadzie nic nieznaczącym dodatkiem do neoliberalnej koalicji. Trwanie w tym układzie musie się więc skończyć kolejnymi klęskami, nie może być mowy o żadnej „sprawczości”, a nawet najbardziej zachowawcze lewicowe postulaty zostaną szybko pogrzebane w imię jedności koalicji.

Jest to zaktualizowana i rozszerzona wersja tekstu, który ukazał się w najnowszej gazecie „Alternatywa Socjalistyczna” (wersja zaktualizowana powyborcza) kolportowanej na demonstracji antyfaszystowskiej 11 listopada w Warszawie.

About Alternatywa Socjalistyczna

Alternatywa Socjalistyczna jest polską sekcją International Socialist Alternative
Scroll To Top